wtorek, 9 września 2014

Cudaczek Wyśmiewaczek po latach...



Byłam kilkulatką, nie jestem pewna czy już czytającą, kiedy poznałam Cudaczka Wyśmiewaczka, małego bohatera książki Julii Duszyńskiej o tym samym tytule. Muszę tu dodać, że byłam jego absolutną fanką: znałam te opowieści na pamięć, kazałam sobie czytać po wielokroć, aż moi rodzice nagrali mi na kasety i odtwarzali tyle razy, że znałam je na pamięć. Miałam wydanie Naszej Księgarni z roku 1987, z ilustracjami Hanny Krajnik, po latach mam do niego duży sentyment.



Zresztą, któż z nas nie zna Cudaczka? Wychowały się na nim pokolenia dzieci, obecnie jest w lekturach na pierwszym etapie szkolnej edukacji.

Tytułowy bohater, skrzat mały i cienki jak włos zamieszkiwał przy dzieciach, żywiąc się śmiechem z ich przywar. Prowokował więc je do "niegrzecznego" zachowania: do obrażania, złości, płaczu, niedbałości, lęku przed grzebieniem i grymasów, zaśmiewając się z tego do rozpuku. Dzieci dojrzewają do zmiany pod wpływem różnych czynników: czasem reakcja otoczenia, niekiedy dość brutalnie prześmiewcza (jak w przypadku rozczochranej Kasi, w której włosach zamieszkuje wrona i zaśmiewają się z niej mali i duzi mieszkańcy jej rodzinnej wsi), czasem sugestia starszych, przypadkowych lub zaprzyjaźnionych z dzieckiem osób, w których słowach przeglądają się jak w lustrze, a czasem autorefleksja powodują, że dzieci rezygnują z dotychczasowych przyzwyczajeń. Wówczas Cudaczek Wyśmiewaczek staje się głodny i musi szukać sobie nowego miejsca. Czytelnik wędruje więc wraz z bohaterem, przemierzając wzdłuż i wszerz powojenną Polskę (książka powstała w 1947 roku). Rzeczywistość powojenna jest raczej dyskretnie i nienachalnie widoczna i głównie przejawia się w zupełnie innym standardzie życia, co być może wzbudzi zaciekawienie młodego czytelnika: dzieci piszą stalówkami i obawiają się, że mogą się złamać; aptekarz sprzedaje amoniak, odlewając z buteleczki, a na rower zbiera się latami. To są jednak drobiazgi, bo historia Duszyńskiej jest przypowieścią z zamazaną realnością, to w niej dzieci mają odczytać, jakie zachowanie jest od nich oczekiwane, a jakie nie.

Hmm. Mimo że wytropione w internecie ślady recepcji wciąż akcentują pedagogiczne walory książeczki, mam pewne, niemałe zresztą, wątpliwości. Bo choć zdezaktualizowane realia powojenne nie powinny przeszkadzać w odbiorze, to projekt edukacyjny zmienił się kompletnie, tylko polska szkoła, która umieszcza tekst w lekturach zdaje się tego nie dostrzegać. Szczerze mówiąc, psychologowie zajmujący się dziecięcymi emocjami czy komunikacją bez przemocy, zadumaliby się nad Cudaczkiem. Jego obśmiewanie jest przewrotną, ale i brutalną strategią. Mało tego - tak skonstruowana narracja marginalizuje dzieci, są one pozbawione imion i funkcjonują jako zhiperbolizowane wady. Sympatia czytelnicza pozostaje przy tytułowym bohaterze, zwłaszcza że finalnie sam skrzat również doświadcza przemiany, uwrażliwia się na innych i staje się Cudaczkiem Śmiejaczkiem, czerpiąc pożywienie z radości innych. Wydaje mi się, że takie zakończenie myli tropy i łagodzi brutalną wymowę tej opowieści. W mojej dorosłej lekturze budzi niepokój nieudana misja Cudaczka, czyli zakończona fiaskiem socjalizacja małego Beksy, od którego skrzat ratuje się ucieczką, bo nie może już znieść, że chłopiec ciągle płacze. Okazuje się bowiem, że obśmiewane dzieci nie zawsze reflektują się pod wpływem sugestii, a ich problemy czasem są dużo mniej powierzchowne niż mogłoby się wydawać. To jednak nie jest już przedmiotem książki, która dowartościowuje dzieci potrafiące przy odrobinie samokontroli pozbyć się niepożądanej wady.

Dochodzimy do istoty sprawy. Głównym efektem działań Cudaczka jest nakłanianie do bycia grzecznym, przy jednoczesnym lekceważeniu samego dziecka. Złe zachowanie należy skorygować śmiechem, a gdy skorygować się już nie da, odwrócić od dziecka na pięcie, oto smutna idea fixe tej książki. Dodam, idea, która powinna być mocno już nieaktualna, po fali krytyki pojęcia "grzeczności", które przetoczyła się przez współczesną pedagogikę. Tymczasem psychologowie pokroju Jaspeera Juula i Agnieszki Stein od jakiegoś czasu chcą nam przekazać - grzeczność jest utopią, służy wyłącznie dorosłym i przez nich powołanym instytucjom do opanowywania emocji dzieci. Na przykładzie Cudaczka widać wyraźnie jak presja dotycząca bycia grzecznym pozbawia dzieci prawa do emocji i podmiotowości. W dorosłej lekturze po latach najciekawsze i najtrudniejsze zarazem jest dla mnie to, co przez autorkę zakryte i wcześniej dla mnie niewidoczne: los dzieci, których nie udało się prześmiewczą brutalnością, zmusić go "grzeczności".

niedziela, 7 września 2014

Książki dzieciństwa

To jest opowieść o książkach z dzieciństwa. Dzieciństwa przypadającego na przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, i dzieciństwa bardzo współczesnego. O projekcie edukacyjnym, które niosły ze sobą tamte książki i tym, które niosą ze sobą te współczesne.

Po pierwsze, popularny łańcuszek fejsbukowy skłonił mnie do refleksji nad książkami mojego życia. Od początku wydawało mi się niespecjalnie możliwe, by zamknąć się w 10 tytułach, ale namysł nad tą sprawą doprowadził mnie do wniosku, że 10 tytułową listę to mogłabym ułożyć z lektur z dzieciństwa. Co to były za intensywne przeżycia nad książką, gdy się miało mniej niż 10 lat! To dopiero wzruszenia i strachy, zapamiętane intensywnie obrazy i emocje. Moje lekturowe fascynacje można by nawet odtworzyć, bo byłam dzieckiem w schyłku epoki przedinternetowej i prowadziłam zeszyciki, w których koślawo notowałam przeczytane przez siebie książki, a nawet jak rasowa recenzentka wystawiałam im nawet oceny. Kto by dziś na to wpadł? ;) Czytałam później, czytałam całe życie, zęby zjadałam na książkach, ale nic już nie miało takiego smaku jak literatura dziecięca. Więc pomyślałam, a gdyby tak sięgnąć do niej na nowo? Co by z niej zostało, zachwyt czy przestrach? Jak mnie socjalizowały, kiedy jeszcze nie byłam w stanie krytycznie przemyśleć ich edukacyjnej mocy?

Po drugie, od dobrych kilku lat sięgam po współczesną literaturę dziecięcą i zachwycam się. Szatą graficzną, kreatywnością, inwencją autorów i ilustratorów, odwagą wydawców. Albo z drugiej strony - dobijają mnie brzydko wydane książki, paskudne ilustracje i brzydko opowiedziane historie. Od ponad trzech lat sama jestem mamą i biblioteka mojego dziecka już w tej chwili pęka w szwach, a ja pękam z dumy, że mam dziecko, które lubi książki. Inaczej być nie mogło, inaczej się nie da - dziecko, które rośnie bez książek, jest uboższe. Jestem o tym przekonana. Inwestuję więc w piękne książki, nie zawsze skutecznie odpieram ataki babć, które obdarzają nas brzydkimi publikacjami. O tym wszystkim zatem to też jest opowieść.

Nie chodzi tu jednak o to, by demonizować książki, które czytałam w dzieciństwie i dowartościowywać te, które teraz czytam dziecku. Projekty edukacyjne się zmieniają, wiadomo, ale nie wiemy przecież do jakiego świata wychowujemy dziecko. Czy to co w nich teraz znajduje będzie skarbem czy balastem?

Istnieją jeszcze kolejne powody, by opowiadać o książkach dziecięcych. Ale to z czasem. Tymczasem zapraszam, zaczynamy.